Fotorelacja z koncertu Artura Rojka na Festiwalu Nada w Toruniu 31.08.2024 kilka linijek niżej:)
„Uwielbiam energię solowego Rojka!” pomyślałam, kiedy skończyły się pierwsze 4 utwory, podczas których mogliśmy fotografować koncert i oddaliłam się spod sceny, stając się częścią roztańczonej i rozśpiewanej publiczności na Festiwalu Nada. Cofnęłam się wtedy pamięcią do pierwszego solowego koncertu Artura w Toruniu, który w mojej głowie odbył się kilka lat temu. Sprawdziłam to, tych lat było jednak 10…
Napisałam wtedy: „Zazwyczaj nie bawię się na koncertach, raczej stoję z boku i słucham, przeżywając coś w środku. Zazwyczaj specjalnie nawet nie klaszczę, o krzykach przy wywoływaniu bisa nie wspominając. Zazwyczaj nie piszę też relacji czy tam recenzji z koncertu. „Zazwyczaj” pękło przy kunszcie artysty takiego, jak Artur Rojek. Artysty przed duże ART.”
Od tamtego czasu zmieniło się niewiele, może jedynie trochę więcej tańczę na koncertach. Tym razem znów bawiłam się świetnie i śpiewałam (lub raczej zdzierałam gardło) całą resztę występu. Relacji z koncertów jednak nadal nie piszę, muzykę opisuję obrazem i fotorelacją, ale tym razem poczułam, że trzeba. Bo muszę do powyższej listy „zazwyczaj” dodać jeszcze jedno: Zazwyczaj nie płaczę podczas koncertu. I nie płakałam nigdy wcześniej, aż do występu Artura Rojka na Festiwalu Nada w 2024 roku. Ale po kolei.
Artur Rojek solo to wulkan energii. Widać na jego twarzy, jak wkłada całego siebie w śpiewanie. Kiedy tańczy i skacze, widać jak kocha to co robi – a to udziela się publiczności. I tak podczas jego występów wszyscy stają się jedną wielką energią, żyjąc tu i teraz, przeżywając przepływające przez nich dźwięki.
Muszę się zgodzić, że odejście Rojka z Myslovitz jest najlepszym, co mógł zrobić. Najlepszym dla niego i również dla jego fanów. Aczkolwiek kiedy zespół to ogłosił, byłam zdruzgotana. Myslovitz jest jednym z pierwszych zespołów, których w swoim życiu słuchałam, zapętlając „Miłość w czasach popkultury” w moim odtwarzaczu CD, kiedy miałam naście lat. Jednak na koncertach regularnie pojawiam się, odkąd zaczęłam fotografować w klubie Od Nowa, czyli od 2011 roku. W życiu zdążyłam być zatem tylko na dwóch koncertach Myslovitz – w 2009 i w 2012 roku. Jeśli mówimy o jednym z ulubionych zespołów, to jednak trochę mało.
Cenię w Arturze, że mimo świetnego materiału solowego, który na live broni się sam i który sam mógłby wypełnić cały koncert, dodaje on „smaczki” dla fanów Myslo i gra zawsze z 2-3 bardziej popularne numery. W 2014 roku było to „W deszczu maleńkich żółtych kwiatów” i „Good Day My Angel”. Teraz w 2024 zagrał „Dla Ciebie” i telefony publiczności powędrowały w górę, a ja z radością oddałam się chwili, dobrze pamiętając i śpiewając równo z Arturem każde słowo. Przyszła pora na kolejny numer, a ludzie spodziewali się w tym momencie największego klasyka zespołu, czyli „Długość Dźwięku Samotności”, co Artur skwitował ze sceny „jeszcze nie teraz” i zaczął grać kilka pierwszych akordów kolejnej niespodzianki.
Następnych 6 minut spędziłam w jakimś transie, jakbym obserwowała całe wydarzenie i siebie z perspektywy innej osoby. Po tych kilku akordach usłyszałam, jak z moich ust wydobywa się ciche, acz soczyste przekleństwo. Po „Świat wypadł mi z moich rąk” (swoją drogą ten wers świetnie oddaje towarzyszące mi odczucia) resztką świadomości byłam w stanie kliknąć nagrywanie na telefonie i zachować fragment tego doświadczenia na później. Przez ostatnich kilka lat prawie zapomniałam o istnieniu tego utworu. Albumu „Korova Milky Bar” nie ma na Spotify, a płyt CD nie mam już w sumie na czym słuchać. A przecież odkąd usłyszałam go po raz pierwszy, stał się moim ulubionym. Zamarłam, w oczach stanęły łzy, a serce wypełniło ciepło. To uczucie, kiedy spełniasz swoje marzenie, o którym nawet nie marzyłeś – słyszysz na żywo „Chciałbym umrzeć z miłości”. Dziękuję, Artur. I kończę ten wpis, bo oczy robią mi się wilgotne na samo wspomnienie.
fot. Angelika Dejewska / AngelaPlichFoto.pl